Minęły prawie dwa lata, odkąd po raz ostatni dodałam wpis na tym blogu. Tyle się w tym czasie zmieniło w moim życiu, że powrót tutaj to dla mnie jak podróż w czasie. Zdradzę, że jestem niemal całkowicie szczęśliwa. ♥ Kilka jednak rzeczy pozostało zupełnie nie zmienionych: moje największe marzenia, problemy z przecinkami i uwielbienie dla książek.
Chciałabym podzielić się tym razem wrażeniami po lekturze książki autorstwa dziewiętnastowiecznej pisarki Louisy May Alcott, jednej z pionierek literatury kobiecej i powieści dla dziewcząt. Bo prawda jest taka, że Małe kobietki z miejsca trafiły do mojego serca. Przyznam, że zanim po nie sięgnęłam, podejrzewałam tytuł o ironiczny wydźwięk i podobnie zresztą jak moja mama, z którą wymieniałam później wrażenia, spodziewałam się historii o nieprzyjemnych kumoszkach. Jakie więc było moje zaskoczenie, gdy odkryłam, że jest on po prostu równie serdeczny, jak cała treść książki, opowiadającej o pełnych humoru i takich dających nauczkę przygodach czterech dorastających sióstr - panienek March. Postacie wykreowane przez autorkę są barwne i tak rzeczywiste, że ich radości, smutki, marzenia i obawy wniknęły mi głęboko pod skórę i trafiły do samego brzuszka, bo podobno tam mieszka dusza. Podziwiałam najstarszą i piękną Meg, kochałam spontaniczną Jo i dobrą Beth, a dla małej Amy miałam wielką cierpliwość. Dziewczęta mają przyjaciela, chłopca Lauriego i czuwające nad nimi dobre anioły w osobach mamy, pana Laurenca i pana Brooka. Używają rozrywek na tyle, na ile pozwalają im realia wojny secesyjnej i sytuacja, w jakiej znalazły się po tym, jak ich ojciec stracił majątek przez swojego przyjaciela. W walce z przeciwnościami losu krystalizują się ich charaktery i wbrew pozorom wytchnienie odnajdują w ciężkiej pracy i gorącym zapomnieniu o sobie samym. Ich motto, by "mieć nadzieję i być zajętym" trafiła całkowicie w moje przekonania.
Takie książki trzeba lubić, by przyswajać zawarte w nich morały i chłonąć te drobne emocje. Jednak jeśli tylko ktoś posiada te zdolności, byłaby to pierwsza książka, jaką mogłabym mu polecić. No, druga. Ponieważ wśród tak wielu powodów, dla których pokochałam Małe kobietki z całego serca, jest także to, że są zupełnie jak Ania z Zielonego Wzgórza. Tak samo inspirujące do czynienia dobra, pilności w wypełnianiu obowiązków i kochania świata za jego piękno. A ich lektura rozjaśnia nawet najsmutniejszy z dni.