niedziela, 19 września 2010

Jaśniejsza od gwiazd (2009)





John Keats
Jasna Gwiazda

Jasna gwiazdo, o, gdybym mógł tak nieprzerwanie
Jak ty — nie, nie promienieć samotnie, wysoko
Jak na wieczność rozwarte, w natury otchłanie
Bezsennie zapatrzone pustelnika oko;
Nie śledzić, jak w odwiecznym kapłańskim mozole
Wody mórz obmywają ludzkich lądów brzegi,
Lub jak na ostre rysy łańcuchów gór w dole
Maską czystą i miękką opadają śniegi;
Nie — raczej nieprzerwanie jak ty i niezmiennie
Trwać jak teraz, skroń tuląc do piersi dziewczęcej,
Czuć bez końca, jak oddech unosi ją sennie,
Na sen nie tracić odtąd ani chwili więcej
I wciąż, wciąż słyszeć równy puls serca w tej piersi,
I żyć tak wiecznie — albo zapaść w wieczność śmierci.
(tłum. S.Barańczak)




   Jeżdżąc autobusem do szkoły, co dzień mijałam dziewczynę w lawendzie. Mijałam tą "Jaśniejszą od gwiazd" i zastanawiałam się, jaki był jej los...
   Film ten z łatwością można podsumować: opowieść o pierwszej miłości. Słowa te jednak zawierają tak niewiele poezji, tak mało gwiazd i motyli, tak bardzo brak im woni deszczu, smaku szczęścia i łez tęsknoty, że niemal zabronionym powinno być używanie ich w stosunku do tej historii.
   "Jaśniejsza od gwiazd" w reżyserii Jane Campion to film pierwszy z wielu w swym gatunku, a dla mnie jest  on jednym z najpiękniejszych spośród wszystkich. Tu każde ujęcie jest osobnym obrazem, a muzyka rozbrzmiewa w duszy. Tu każdy uśmiech wyraża miłość, a każde słowo jest jej potwierdzeniem. Albowiem jest to opowieść o motylach w brzuchu i sypialni - umierających, kiedy nie nadchodzą wyczekiwane listy. To historia o trudnych początkach i smutnych zakończeniach. Ale przede wszystkim to sen o wiecznej miłości, która naprawdę istniała... Gdzieś na łąkach pełnych kwiatów i w szemrzących gałęziach oraz na dróżkach, którymi wędrowała dziewczynka o wiecznie zdziwionym spojrzeniu...
    Czy nie jest cudownie kojącą myśl, że prawdziwa miłość się przytrafia? O tak, naturalnie, jestem skończoną romantyczką. ^^ Wątki miłosne w książkach czy filmach są tymi, do których przywiązują największą wagę. Mam nieraz takie wrażenie, że miłość zmienia smak wszystkiego niczym odrobina cukru w herbacie. Bo czy słońce nie świeci jaśniej? Czy słowa nie brzmią lepiej...? Natomiast jeśli jej brak, doświadczam gorzkiego uczucia żalu, jak po niespełnionej obietnicy. Kiedy jej brak, to jest jak wschód pozbawiony słońca czy ptak skrzydeł. To brak najważniejszego...


***

   Słowa nie wyrażą, jak bardzo głupio mi z powodu, że tak okrutnie zaniedbałam mojego bloga. Straszliwie mi przykro i przepraszam. Lecz... proszę najpiękniej... wybaczycie mi to, kochani, prawda?
   Ponieważ... wszystkie dni były dla mnie tak podobne do siebie i nie odróżniały ich nawet najkrótsze i najmniej trwałe chwile zdolne do tego, że niemal pożegnałam się z myślą, że będę potrafiła napisać cokolwiek. Jednak dziś o poranku po niebie sunęły niezwykłe i cudowne chmury - najbardziej chyba niesamowite, jakie widziałam kiedykolwiek w moim życiu. Widok, który roztaczał się wokół, był tak piękny, że aż ściskał serce i... wtedy byłam najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Piszę więc, ponieważ jestem szczęśliwa. Piszę z życzeniami miłości.

poniedziałek, 6 września 2010

Jestem tylko koralikiem...



   Dzisiejszego dnia słońce wstało wcześnie. Wiem o tym, ponieważ ja obudziłam wraz z nim. Promienie wpadły przez okno, otwarte, mimo chłodnej nocy - wpadły i rozpuściły się w firance, padając ażurowym wzorem na podłogę. Uwielbiam te wczesnojesienne poranki - złote, pełne dobrych myśli... W takich chwilach czuję, że przebaczyłabym wieczności, nawet gdybym miała mieć w niej swój udział. Wówczas jestem zupełnie szczęśliwa. A dzisiaj byłam taką cały dzień.  

   Chciałabym podziękować naj, najpiękniej Arii za zaproszenie mnie do łańcuszka. Czuję się zaszczycona i bardzo chętnie wezmę w nim udział. ^^ Tak więc - zabawa polega na tym, by napisać dziesięć rzeczy, które się lubi najbardziej w świecie - i by przekazać ideę dalej. Oto coś o mnie - co kocham:

1. wąchać książki z lat 80., gdyż pachną czekoladą,
2. długie pnie sosen,
3. opowiadać swoje sny,
4. purpurowe zachody słońca wiosną,
5. głaskać obce koty,
6. walczyki paryskie,
7. obserwować księżyc i gwiazdy, i białe chmury nocą,
8. rozmowy z mamą przy herbacie z miodem i cynamonem,
9. spacerować z przyjaciółkę i parasolem w słońcu i deszczu,
10. czytać w autobusach.

   A ja nie odmówię sobie przyjemności zaproszenia kochanej M. - i mam nadzieję, że zgodzisz się dołączyć - ślicznie proszę! ^^

  
   A na koniec chciałabym życzyć Wam, abyście w swym życiu mieli jak najwięcej rzeczy, które kochacie!

sobota, 4 września 2010

Cień wiatru - Carlos Ruiz Zafón


"Istniejemy, póki ktoś o nas pamięta."

  - Po prostu przeczytaj to - tyle usłyszałam od mojej serdecznej przyjaciółki, kiedy wręczała mi tę książkę. Wracałyśmy wówczas z długiego spaceru, obserwując czerwone, zachodzące słońce, a za plecami mając blady księżyc. Głowa moja pełna była wrażeń, uszy śpiewu ptaków, a na skórze odczuwałam ten specyficzny chłód, właściwy dla  duchowego spokoju po szczerym śmiechu. Nic więc dziwnego, że nie mogłam skupić się podczas czytania opisu z tyłu okładki. O książce, która odmieniła czyjeś życie - to wszystko co wtedy zapamiętałam. Lecz to, w połączeniu z poetyckim tytułem i tajemniczą ilustracją wystarczyło, abym jeszcze tego samego dnia utonęła w lekturze. Bowiem świat "Cienia wiatru" od pierwszej strony pochłonął mnie bez reszty.
   Ja nawet nie potrzebowałam pragnąć, by znaleźć się nagle, cudownym sposobem, w Barcelonie - ja naprawdę byłam tam. Przeniósł mnie język Zafona, pełen wyrażeń wyjętych żywcem z hiszpańskich poematów, pomogły w tym postaci niewyobrażalnie żywe i na wskroś prawdziwe, i udział swój miały cudne opisy samego miasta - niezwykłego, pięknego...
   Niesamowita jest również sama fabuła powieści. Rozpoczyna się ona w 1945 roku, kiedy to Daniel Sempere ma dziesięć lat. Jego matka zmarła kilka lat wcześniej, a ojciec jest księgarzem. Pewnego razu prowadzi on swojego syna na Cmentarz Zapomnianych Książek. I tam, pośród tysięcy dusz, tysięcy tomów, chłopiec wybiera jeden - "Cień wiatru" Juliana Caraxa. W ten oto sposób Daniel wplątuje się w historię życia owego pisarza, która wkrótce okazuje się blisko powiązana i podobna do jego życia...
   Ach, jak trudną jest próba streszczenia tej książki i ja jej nie sprostam. Opisywanie wszystkich wątków, zawartych w tej powieści, zabiłoby całą ich magię, ich piękno. Najpiękniejsze spośród nich są jednak wątki miłosne - zwłaszcza Nurii i Miquela. Pojawia się również wielu bohaterów wcale nie banalnych, bo posiadających oryginalną osobowość. Doskonałym przykładem jest Fermín, uważający za swój obowiązek, wygłosić w każdej wypowiedzi filozoficzną uwagę - czy też smutna Nuria Monfort, do której pragnęłabym byś podobną.
  "Cień wiatru" to, moim zdaniem, jedno z najcudowniejszych dzieł literatury współczesnej. To opowieść o miłości, tajemnicy i zaufaniu. Dla mnie zawsze będzie miała barwę zachodzącego słońca, a wspominać ją będę z ciepłym uczuciem szczęścia na dnie serca.

"Kobiety obdarzone są niezawodnym instynktem, dzięki któremu natychmiast wiedzą, kiedy dany mężczyzna traci dla nich głowę."


"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie." 


"Kto kocha naprawdę, kocha w milczeniu, uczynkiem, a nie słowami."

"Wspomnienia są gorsze niż kule." 


"Czytać to bardziej żyć, to żyć intensywniej."

***

   Bardzo, bardzo przepraszam, że tyle dni upłynęło od mojego ostatniego wpisu. Jednak czas cały spędzałam w szkole - czy to ciałem, czy tylko myślami, martwiąc się o przyszłość. Ot - cała ja. ; ) Lecz przyznaje, że  wprost cudownie było wrócić, ujrzeć wszystkich bez wyjątku oraz nauczyć się czegoś nowego. Teraz wiem, że w czasie wakacji za tym bardzo tęskniłam...
   Dziwna jest wrześniowa pogoda. Poranki to chłodne pogróżki jesieni, popołudnia - przypomnienie lata, a wieczorami kontury dnia rozmywa deszcz. Nie, nie, wówczas też kocham świat, tylko znacznie mniej. I martwię się, że dzisiejsze chmury zupełnie wyprą ze mnie wspomnienie o słońcu.
   Jednak ściskam Was bardzo gorąco, jak na pozostałe osiemnaście dni tej najsłodszej z pór roku przystało. ^^

wtorek, 31 sierpnia 2010

Ania z Zielonego Wzgórza - Lucy Maud Montgomery

"Nic nie zdoła ukrócić skrzydeł jej wyobraźni ani przytłumić świata jej marzeń, a zakręt na drodze zawsze może się zdarzyć.
- Życie jest piękne - szepnęła Ania z zachwytem."


   "Jedna książka może zmienić całe życie człowieka."* Tych słów nie wypowiedziała jednak owa kanadyjska pisarka, której powieść ukochały niepoliczalne miliony dziewcząt na całym świecie, lecz pomimo to są one we właściwym miejscu. Dlaczego? Ponieważ ta książka wpłynęła na moje życie jak już żadna inna tego nie zrobi, a mało która byłaby w ogóle do tego zdolna.
   Mój prywatny egzemplarz pochodzi z czasów młodości mej mamy, ale o ile do mojego dzieciństwa przehibernował w stanie niemal nienaruszonym, o tyle teraz zniszczony jest, jak gdyby wędrował z rąk do rąk przez dziesiątki pokoleń. Bo i ja sięgałam po niego odpowiednio często...
  Natomiast nie pamiętam mojego pierwszego spotkania z Anią. Musiała mi jednak nie przypaść do gustu jak choćby Alicja z Krainy Czarów czy Pippi Langstrumpf. Może... raziło mnie jej gwałtowne usposobienie, podczas gdy ja byłam dzieckiem grzecznym i spokojnym (; ))? Być może pomyślałam, że to jedna z wielu... Jakże wówczas zdziwiłabym się, gdybym wiedziała, co zgotował dla mnie los. I znowu pamięć dokonała dziwnej selekcji, ponieważ i po drugim spotkaniu nie pozostało nic poza świadomością, że naprawdę było. A musiało być decydującym, skoro wkrótce obdarzyłam "Anię z Zielonego Wzgórza" dozgonną miłością. Od tamtego czasu przeżywałam ją kilka razy do roku i liczba ta bynajmniej nie malała. Być może trudno będzie Wam uwierzyć, ale za każdym razem, kiedy ją czytałam, odkrywałam coś zupełnie nowego i byłam z tego powodu przeszczęśliwa - a i działała na mnie inaczej. I mam ogromną nadzieję, że nigdy nie dojdę do wniosku, że nie mam po co sięgać po nią po raz kolejny...
   Zdaje mi się teraz, że wiem, dlaczego tak bardzo pokochałam Anię, wszystkich jej przyjaciół i bliskich, i cały świat, który odmalowała Montgomery. Bowiem oni stanowią esencję mojego dzieciństwa, mojej Krainy Szczęśliwości, której nie chcę wcale opuszczać. Chcę do niej wracać i wcale nie zachowywać pozorów, że jest inaczej - i wtedy Ania będzie mi towarzyszyła. Oprócz tego, ona tak bardzo żyje we mnie, że jesteśmy do siebie niesamowicie podobne - na przykład obie wielbimy naturę i piękno, piszemy i wszystkie wzruszenia przeżywamy z dużą siłą. Lecz to w sumie tkwiło we mnie zawsze, a "Ania z Zielonego Wzgórza" była mi po prostu przeznaczona, by mnie samą uświadomić o istnieniu tego.
   Ze swoich obserwacji wiem, że osoby, które przeczytały tę powieść, dzielą się na tych, którym się bardzo spodobała, i tych, którzy ledwo przez nią przebrnęli. Naprawdę wyjątki stanowią ci, którym pozostała ona obojętna. I to jest w niej właśnie cudowne - że wciąż budzi emocje i uczucia, pomimo że świat zmienił się tak wielce. Jest uniwersalna - od zawsze na zawsze...
   Tyle napisałam, a ledwie dotknęłam tematu. Bowiem o czym w ogóle jest "Ania..."? A o małej, rudowłosej dziewczynce, która przez całe swoje dzieciństwo była sama. Jej rodzice zmarli niedługo po jej urodzeniu i od tamtej pory sierotka była niechciana przez nikogo. Owszem, była sama, ale nigdy samotna. Zawsze miała swoją bogatą wyobraźnię, która podsuwała jej obrazy wyimaginowanych przyjaciółek i kolorowała jakże smutną rzeczywistość. Nagle jednak los uśmiechnął się do Ani i dzięki małej pomyłce trafiła pod dach Zielonego Wzgórza. A tam znalazła prawdziwych przyjaciół i poznała dobrych ludzi. Cała książka pełna jest komicznych sytuacji, dowcipnych dialogów lub... monologów, ponieważ nikt tak jak Ania nie potrafi rozprawiać o na każdy temat. Jest to ciepła historia o spełnionych marzeniach, o zaufaniu i przyjaźni. I jest jedną z tych dobrych, starych powieści, w które czytelnik może wejść i przeżywać wszystko wraz z bohaterami. Co tu dużo mówić: jest śliczna.
   Tworząc to dzieło, autorka włożyła w nie całe swe serce i duszę. Można w nim znaleźć wiele elementów autobiograficznych. Sama bowiem wiodła życie jak z XIX-wiecznego romansu. Jak bohaterka jej najbardziej znanej książki, straciła jako niespełna dwuletnie dziecko matkę, jej ojciec oddał ją teściom na wychowanie, a sam powtórnie się ożenił. Jednak dziadkowie nigdy nie potrafili okazać jej miłości, przez co Lucy rzadko była szczęśliwa. Przeżywała również miłosne rozterki, lecz za mąż wyszła z rozsądku, swego męża darząc uczuciem pozbawionym namiętności. Pomimo urodzenia mu synów (jeden z nich zmarł po porodzie), czuła się bardzo samotna. Swe życie zakończyła tragicznie: samobójstwem..
   Wcześniej jednak wydała wiele książek, w tym osiem części sagi o Ani. Co prawda żadna z nich nie porywa tak, jak pierwsza część; widzimy jednak, jak bohaterka dorasta - starzeje się... i traci wiele ze swojego temperamentu. A wtedy zdajemy sobie sprawę zupełnie jak Maryla, niezależnie od tego, co przedtem myśleliśmy, że kochaliśmy ją "daleko bardziej taką, jaką była". W rzeczywistości jednak Montgomery cały czas pisze o sobie, o swoich marzeniach, lecz także bólu i poczuciu osamotnienia. Wszystko kończy dziewiąty tom, zupełnie różny od poprzednich (wydany dopiero w 2009 roku), odzwierciedlający jej czarne myśli. Jednak nie wolno nam jej takiej zapamiętać, nie! - ona na zawsze pozostać musi  tą, która potrafiła odmalować słowami przepiękny świat, który trzeba kochać...

"Co chwilę inna kwestia do rozważenia... co chwila coś innego, co nie daje spokoju. Rozstrzygniesz jedną sprawę, a już się nasuwa następna. Nad tak wieloma kwestiami należy się zastanowić i tyle rozstrzygać z chwilą gdy dorastamy."


"(...)wydawało mi się, że przyszłość rozciąga się przede mną jak prosta droga. Myślałam, że mogę zobaczyć jak wygląda przez wiele mil. Ale teraz trafiłam na zakręt. Nie wiem, co leży za tym zakrętem, ale chcę wierzyć, że to co najlepsze. Sam w sobie jest fascynujący ten zakręt, Marylo. Zastanawiam się, jak biegnie za nim droga - ile jest w niej zielonej świetności i miękkich, przeplatanych swiateł i cieni, jakie są nowe krajobrazy, nowe piękno, jakie jeszcze zakręty i wzgórza, i doliny w oddali."


"Życie moje jest prawdziwym cmentarzem nadziei.(...) Szalenie lubię wszystko, co romantyczne, a cmentarz pogrzebanych nadziei jest chyba czymś najbardziej romantycznym, co można sobie wyobrazić... Prawie jestem rada, iż go posiadam."

* Carlos Ruiz Zafón

Cytaty pochodzą z książki "Ania z Zielonego Wzgórza"
Warszawa 1990, Nasza Księgarnia (przełożyła Rozalia Bernsteinowa)


***
   Dziś ostatni dzień wakacji. Jedyne, czego żałuję, to tego, że kończą się w takim ponurym nastroju powodowanym pogodą i... wizją nieuchronnego końca. ; ) Jednak to były jedne z piękniejszych wakacji w moim życiu (za rok mam nadzieję powiedzieć to samo ^^): pełne odkrywczej pasji, natchnienia i szczęścia. Lecz tak cudownie wypoczęłam, że nie zamieniłabym się z nikim nawet za podróż dookoła świata czy lot w kosmos. Jestem zupełnie przygotowana na nowe wyzwania, ciężkie obowiązki i pełna chęci do nauki. Życzę Wam tego samego - po prostu radości z faktu, że możecie żyć na świecie!


poniedziałek, 30 sierpnia 2010

A'la prolog

       Serdecznie witam na moim blogu. : )
   Książki są moją ogromną pasją i miłością, a jeśli jakimś sposobem Waszą jeszcze nie, to mam maleńką nadzieję, że ulegnie to zmianie po lekturze tego bloga. Ponieważ będzie tu przede wszystkim o książkach właśnie - postaram się przybliżać osoby autorów i fabułę, i ze wszech miar zachwycać się i krytykować. Tyczy się to również filmów: jeśli warto było poświęcić czas na oglądanie, nie będę zwlekać także z opisaniem.
  Zapraszam więc do komentowania, jeśli macie podobne lub zupełnie inne od mojego zdanie, ponieważ poznam je z miłą chęcią. ; )

   Do następnego razu! ^^